Nazywam się Marta Świć, mieszkam na wsi w województwie lubelskim. Jedni pomyślą, że mi dobrze, bo mam spokój i ciszę, inni, że źle, bo omija mnie wiele ważnych rzeczy. I wszyscy, cokolwiek sądzą, mają rację.
Często czytam artykuły o osobach, którzy mimo wielu przeszkód, choroby osiągają wielkie cele. Wspólnym mianownikiem okazują się być fundacje i różne organizacje wspierające, a efektem tej współpracy bywa magiczna wyprawa, wydana książka, czy bardzo drogi sprzęt rehabilitacyjny.
Wiem o ich istnieniu, ale już nie jestem w żadnej z nich (kiedyś będąc na wózku uczyłam się żyć dzięki lubelskiemu oddziałowi FAR), co nie znaczy, że przestałam marzyć i żyć aktywnie. Może nie tak, jak mieszkańcy miast, ale jednak aktywnie.
Tu nie ma przystosowanego autobusu, kina, przychodni rehabilitacyjnej i tego wszystkiego, co sprawia, że można powiedzieć: „mimo niepełnosprawności żyję normalnie”. Jest za to ogromna sąsiedzka życzliwość, akceptacja, poczucie bezpieczeństwa i uczucie, że nie jest się anonimową osobą, której nikt nie mówi "Dzień dobry”. Mogę bezpiecznie przejść przez ulicę, mogę wejść do biblioteki po trzech schodkach, wypożyczyć książki i oddać je bez płacenia kar za długoterminowe posiadanie. To jest normalne, że w zimie nie wyjdę o kulach i ich nie oddam. Oczywiste jest też, że wylądowałam w szpitalu, a książki leżą u mnie o wiele dłużej niż powinny. Poczekam do wiosny i sama oddam, nie będę wysyłać rodziców, by mieć pretekst do wyjścia na spacer, do rozmowy z bibliotekarką i spotkanymi osobami.
Tego poczucia bezpieczeństwa, człowieczeństwa nie oddam za miejskie wygody.
Niemniej jednak nie rozumiem, dlaczego przystosowane autobusy są tylko w mieście, przecież na wsiach jest dużo osób starszych, mających kłopoty z poruszaniem się, dlaczego na wsiach jest w ogóle tak mało autobusów. Dużym ułatwieniem byłby też program „Asystent Osoby Niepełnosprawnej”. Chciałabym, by na wsiach był on wprowadzony. Wtedy bez problemu jeździłabym na rehabilitację, czy chociaż raz na jakiś czas uczestniczyła w wydarzeniach kulturalnych. Nie jestem osobą roszczeniową, lecz wiem, że z tego programu korzystają nieliczni, np. uczący się. A co z tymi, którzy chcą żyć, na co dzień i żyją bez samochodu? Korzystają z pomocy sąsiedzkiej, tyle ile trzeba, a nie tyle ile by chcieli. Nie znam obiektów kulturalnych w najbliższym mieście oddalonym o 17 km, bywam w Lublinie, ponieważ tam mam znajomych. Z atrakcji kulturalnych staram się też korzystać podczas pobytów w sanatoriach i na turnusach rehabilitacyjnych, nie piję zbyt wiele alkoholu, nie staram się zdobyć męża, ale za bilet na ciekawy koncert, czy film zrobię wiele.
Mimo tych wszystkich przeszkód staram się, by kultura była ważną częścią mojego życia. Dlatego własnymi siłami, nakładem zapracowanych w formie telepracy środków finansowych udało mi się wydać swój wymarzony, debiutancki tomik poezji pt. „Niemotylica Będzie Latać”.
Mam świadomość, że część osób może posądzić mnie o egoizm z racji tego, że piszę o sobie. A ja chcę zwrócić uwagę na fakt, iż o sukcesach osób niepełnosprawnych pisane są artykuły, niejako dla reklamy instytucji, których są one podopiecznymi, a nie dla samych dokonań tych osób.
I wcale nie przesadzam. Tomik ukazał się w listopadzie 2011 roku. Poinformowałam o tym wydarzeniu pewien znany portal dla osób niepełnosprawnych. Owszem, informacja się ukazała w dziale ogłoszeń i tylko. Kiedy książkę napisze podopieczny fundacji, wtedy jest prośba o artykuł i pisze się o nim na całej stronie. Czy mam pretensje? Trochę tak, lecz nie dla sławy, tylko dla prawdziwości idei, że instytucje zajmujące się propagowaniem równouprawnienia i tolerancji, same nie do końca traktują człowieka równo.
Piszę o sobie, o tym, że jestem, i że jest mój tomik. Jest to dla mnie radość przeogromna i chcę się nią podzielić, podziękować za wsparcie przyjaciołom, wydawnictwu Radwan (wydawcy, choć jak wspomniałam włożyłam tam swoje środki finansowe).
Może wszystkich, którzy szumnie mówią o swojej samodzielności mój artykuł skłoni do zastanowienia, ile osób stoi za ich sukcesem, począwszy od rodziców, a skończywszy na pracownikach wspomnianych instytucji. Niech docenią każdą osobę z osobna i zastanowią się ile faktycznie sami zrobili.
Ja doceniam każdego kierowcę i pasażera, który mi pomógł wsiąść do nieprzystosowanego autobusu, każdą osobę, która udzieliła mi wsparcia choćby słowem, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć: „rzeczy niemożliwe załatwiam od ręki, tylko na cuda potrzebuję jeszcze trochę czasu” (znalezione gdzieś w Internecie, autor nieznany).